Wydrukuj tę stronę
wtorek, 10 październik 2017 19:52

Deszcz nie przeszkodził! 4 kolejka 2 liga

Napisał

To był bardzo ciężki dzień w wykonaniu naszych ligowców. Pogoda dzisiejszego dnia nie była najlepszym sprzymierzeńcem. Cztery mecze w drugiej lidze były rozgrywane w ekstremalnie ciężkich warunkach pogodowych. Zawodnikom podczas gry towarzyszył wiatr i strugi deszczu. Na ostatnie spotkanie wyszło piękne jesienne słońce. Patrząc jednak na frekwencje w składach to pogoda nie spowodowała wielkich problemów kadrowych w drużynach.

Nerwy – wodą na młyn!

Na sam początek tego ciężkiego dnia – starcie ekip niepokonanych. Oba zespoły z aspiracjami pierwszoligowymi. Tylko czym dalej w las tym bardziej było widać spokój i doświadczenie ekipy lepszej tego dnia.

Wyjściowa jedenastka Młodych Wilków: W bramce Bereda, dalej w obronie Roguski Kamil oraz Rafał Juśiński, w środku pola Sasin Sebastian z Marcelem Chojnowskim a na szpicy Rafał Szymański. Zawodnicy Pawła Bryla wybiegli na to spotkanie w składzie: w bramce Ołów, dalej Książak, Akier i Rudzki oraz Paweł Bryl i Patryk Grzybowski.

Mecz od samego początku toczony w ostrym i szybkim tempie. Obie drużyny mimo ciężkich warunków pogodowych nie odstawiały nogi oraz walczyli o każdy kawałek boiska. Początek spotkania bez wątpliwie należał do Młodych Wilków. To oni byli w grze, LSFC bardziej skupiło się na obronie i próbach kontratakach.  W 10 minucie Sebastian Sasin oddaje strzał zza pola karnego – piłka znajduję drogę do bramki. Pięć minut później sędzia, który tego dnia miał „pełne ręce roboty” odgwizduje faul w okolicach pola karnego. Jak wiadomo w takich sytuacjach do piłki podejdzie nie kto inny jak sam Patryk Akier – człowiek z kopytem. Ustawił, przymierzył i piłka odbija się jeszcze po strzale od Sasina myląc tym sposobem bramkarza. Mamy remis. Dalsza gra wiele nie zmieniła się. Kolejne minuty to dość odważne ataki Młodych Wilków. W 20 minucie kosztowny błąd popełnia Rudzki w środku pola. Piłkę przejmuje Szymański i wyprowadza na prowadzenie swój zespół.

Po wznowieniu gry obraz meczu bardzo się zmienił na niekorzyść Młodych Wilków. Kluczowa akcja spotkania rozegrała się w 26 minucie. To chyba ona spowodowała typowe podcięcie skrzydeł. Roguski wycofuje piłkę do swojego bramkarza, niby bezpieczna pozycja, nic nie zagrażało ze strony LSFC – Bereda natomiast popełnia klasyczny piłkarski błąd. Noga uniesiona, piłka nabrała poślizgu i pięknie pod nogą bramkarza wpadła do bramki. Od tej akcji zaczęły się nerwy w szeregach Wilków. Nerwy trochę poplątały im nogi, popełniali proste błędy, wkradła się niedokładność. Była to woda na młyn „starszych” kolegów z LSFC. Wykorzystali to bezbłędnie. Katem okazał się Akier, inkasując tego dnia cztery trafienia.

Pozytywne zaskoczenie

To czego chcieliśmy w pierwszym meczu dostaliśmy nieoczekiwanie w drugim spotkaniu. TWWD vs. Łobuzy. Ponownie w meczu głównym aktorem była pogoda, która dyktowała warunki gry. Zawodnicy szanowali swoje zdrowie, nie ryzykowali niepotrzebnymi faulami. Miło się to oglądało. Od początku nieznaczną przewagę miało TWWD. To oni więcej mieli z gry. Stwarzali więcej sytuacji podbramkowych. Za wiele w pierwszej połówce się nie działo pod katem sytuacji bramkowych. Jedną z nich miał Kamil Falkenberg, który w 20 minucie kąśliwie uderzał z dużego palca na bramką Jacka Piekuta. Piłka sparowana na rzut rożny.

Po wznowieniu gry tempo podkręcili zawodnicy TWWD. Kluczową sytuacją w drugiej części było zejście Kamila Komorowskiego po ujrzeniu żółtego kartonika. Gra w osłabieniu dała przeciwnikowi trzy bramki, które tylko mogliśmy oglądać. Pierwsza padła po świetnym dograniu Falkenbega, który był wyróżniającą się postacią tego spotkania, podanie tuż z linii autowej w samo pole karne do Borowieckiego. Hubert tym razem zachował zimną krew pokonując bramkarza łobuzów i dając prowadzenie TWWD. Dalsze minuty do dominacja zespołu grającego w przewadze. TWWD wygrywa pierwsze spotkanie w tej edycji.

Marcinkiewicz time

Trzeci mecz w Ostrówku to konfrontacja Równego z Klembówem. Drużyna Karola Kalinowskiego do spotkania podeszła bez zmian. Na ostatnim sparingu kontuzji nabawili się dwaj zawodnicy. Jednak znając temperament i charakter tego zespołu wiedzieliśmy, ze nie odpuszczą do ostatniej minuty. Pierwszy kwadrans był wzorowy w ich wykonaniu. Klembów wyraźnie nie wszedł w to spotkanie odpowiednio zmotywowany. Po piętnastu minutach gole dla Równego zdobyli Eryk Kościński oraz Sebastian Kozłowski. Druga część pierwszej połowy należało później już do Klembowa, która po otrzymaniu dwóch ciosów podniosła się i zaczęła walczyć. Do remisu w 20 minucie doprowadził Rudzki, a na prowadzenie swój zespół wyprowadził Jachacy Piotr. Po wznowieniu gry. W drugiej części spotkania do głosu doszedł już pełnoletni Mateusz Marcinkiewicz. To do niego należała końcówka spotkania. Cztery gole strzelone w pięć minut robią wrażenie. W szeregach Równego najlepiej zaprezentował się Sebastian Kozłowski, który strzelił dwie bramki oraz dwoił się i troił na boisku. A dodatkowo zaprezentował efektowne norzyce w powietrzu!

Wielka kopanina

Zawsze powtarzam, ze dobry mecz to taki mecz w którym możemy normalnie siedzieć i podziwiać grę zawodników a nie biegać non stop po piłki, które co rusz lądują w okolicznych rowach i posesjach. Taka była pierwsza część meczu przedostatniego tego dnia. Pogoda nadal bez zmian. Strugi deszczu. Wszędzie mokro. Kałuże wody powoli zaczęły zostawać na murawie. Piłka od czasu do czasu robiła typowego figla zawodnikom – robiąc nietypowy postój  w wodzie. Moje skupieniu się na spotkaniu rozpoczęło się w okolicach 20 minuty. Wtedy to drużyny przestały wybijać na oślep futbolówkę a skupiły się na dokładności. Tej więcej miało Team Hangover. Do przerwy prowadziło już 4-1. I jak można było tego nie dowieźć do końca to chyba wiedzą tylko zawodnicy z Hangoveru. Chyba wizja pierwszej wygranej w lidze była tak ciężka i nie do udźwignięcia, że należało oddać pole gry przeciwnikowi i przyjąć kilka gongów. Druga część spotkania to bezapelacyjnie wspaniała gra Królewskich. Grali dużo piłką, kombinacyjnie, stwarzali swoje sytuacje i tylko kwestią czasu było kiedy zaczną wpadać gole. Dobra gra przyniosła pierwsze efekty w 33 minucie. Pierwszy sygnał do odrabiania strat dał tak jak przystało sam kapitan Królewskich. Damian Zaręba odpowiednio w 33, 35 i 37 minucie zdobywa gole dla swojego zespołu. Zaczęło być nerwowo w szeregach Team Hagnover. Z taką grą kolejna porażka była kwestią czasu. W 43 z prawego skrzydła indywidualną akcje rozpoczął i zakończył golem Tenderenda Robert. Dając tym sposobem prowadzenie swojej ekipie tego dnia. Ta bramka poderwała zespół, który jeszcze potrafił dobić leżącego. W końcówce trafienia odnotowali Burakowski i Kacper Mróz.

Dojechali!

Ostatnie spotkanie o 13 odbyło się już w pięknej, jesiennej pogodzie. Wyszło słońce. Przestało padać. Woda powoli zaczęła znikać. Pięknie. Tutu na kwadrans przed planowaną godziną spotkania już w pełnym składzie. Dzięki dobrej organizacji czasu tego dnia udało się wygospodarować kwadrans wolnego. Tutu chciało zacząć wcześniej. Jednak patrząc na przeciwnika i osamotnionego Patryka Rosę, który był zmuszony podawać piłkę do pustej bramki – wiedzieliśmy że trochę poczekamy. Godzina 13, Bear Team już prawie w pełnym składzie – 5 zawodników. Czekamy dalej. Nie ma bramkarza. Tutu zaczęło się już chyba „przegrzewać” od intensywnej gry w dziada. Szerszeń (przyp. bramkarz TuTu) natomiast korzysta z uroków jesiennego słońca. Wędruje po polu karnym, popija energetyka – czyli typowy chillout. Mamy 10 po. Sędzia nadal nie rozpoczął spotkania. Dochodzi już prawie do kwadrans po trzynastej – i są oto i oni! Wbijają prawie na „rękawie” na parking, wyskakują z „łady” jakby mieli kogoś nastukać. Wbijają na murawę – Lenart i Mordasiewicz. Zaczynamy! Bogu dzięki… Powoli zaczęliśmy korzenie zapuszczać. Zdenerwowanie było widać również po zawodnikach z Bear Teamu. Matejak jak zwykle bardzo aktywnie. Nie tylko pod względem piłkarskim ale również aktywny w rozmowach ze wszystkimi zawodnikami przeciwnika. Jednak prócz sporego gadania to on wyprowadza swój zespół na prowadzenie w 9 minucie. Gol zdobyty po długim rogu z prawego skrzydła dość urokliwy. Minuta później, Łoli wyprowadza piłkę z połowy TuTu, rozciąga do Marcina Sędziaka na lewe skrzydło. A ten w swoim stylu ładuje bombę w bramkę Lenarta.  Remis. Emocje od nowa. Dalsza część spotkania to zdecydowanie lepsza gra Bear Temu. To oni stwarzali sytuacje bramkowe, które od czasu do czasu znajdowały receptę na dobrze dysponowanego – wypoczętego Szerszenia (Darka Słodzika). Trafienia w drugiej części spotkania dla swojej ekipy odnotowali Szymaniak, Matejak i Kryszkiewicz. 

Czytany 1394 razy Ostatnio zmieniany piątek, 09 marzec 2018 10:15
Kamil Laskowski

Najnowsze od Kamil Laskowski

Artykuły powiązane